Z Krakowa wyjechaliśmy z jeszcze większym opóźnieniem i ostatecznie zaczęliśmy łapać pierwszego stopa około 14. Dość śmiało, bo już z tabliczką Chyżne. Jednak nie było tak łatwo jak nam się wydawało- czekamy dość sporo, ale w końcu zatrzymuje się chłopak jadący około 50km. Super, bo najważniejsze to wydostać się spod Krakowa. Kolejny stop przychodzi już łatwiej, zmieniamy trochę trasę i jedziemy z 3-osobową rodzinką do Popradu. Dość nietypowe, bo rzadko zdarza się, że cała rodzina się zatrzymuje. Okazało się jednak, że ich córka również podróżuje stopem, co wiele wyjaśnia. Zostajemy wysadzeni przy autostradzie- właściwie nie wolno tu łapać, ale dużego wyboru nie mamy, bo żadnej stacji benzynowej nie widać. Zatrzymuje się Słowak, z którym jedziemy do Rozenberga i rozmawiamy trochę o sytuacji w Słowacji po wprowadzeniu Euro. Nasz Driver nie jest zbytnim entuzjastą i dzieli się z nami swoją opinią na ten temat. Później jeszcze jeden stop do Zvolena. Robi się dość późno, więc postanawiamy postać tylko około 10 minut i szukać jakiegoś miejsca na rozbicie namiotu. Nie mijają 3 minuty i widzimy polskiego tira - mamy szczęście, bo zatrzymuje się a w środku bardzo sympatyczny Tomek, który jeszcze dziś planuje być w Budapeszcie. Jak dojeżdzamy jest koło 1., Tomek zaprasza nas jeszcze na piwo i gawędzimy prawie do 3. Rozbijamy się niedaleko samochodu Tomka i umawiamy się, że następnego dnia będziemy jechać razem.
Tomek - nasz Driver z Myślenic
25.07.2009 Budapeszt - okolice Aleksinac
Znów lekkie opóźnienie, bo z parkingu pod Budapesztem wyjeżdżamy dopiero koło 11. Tomek jedzie aż do Belgradu, ale na granicy odprawa mu zajmie około 2h, więc jedziemy z nim tylko do przejścia granicznego. Żegnamy się z Tomkiem i granice przekraczamy pieszo. Stoimy tuż za granicą z tabliczką Belgrad, ale mijają nas głównie wakacyjnie zapakowane samochody. W końcu zatrzymuje się tir i ku naszej wielkiej radości - z turecką rejestracją. Okazuje się, że jedzie aż do Istambułu, ale za 3h musi zatrzymać się na nocleg. Razem z Karolem zastanawiamy się czy łapać dalej, ale w końcu decydujemy się zostać razem z nim. Decyzja zdecydowanie dobra, bo mamy okazje doświadczyć niesamowitej tureckiej gościnności. Zostajemy zaproszeni na obiad, który przygotowuje nasz Driver, później na turecką herbatkę. Mimo wyraźniej bariery językowej jakoś się dogadujemy a ja mam szanse przypomnieć sobie mój niemiecki. Słownictwo obydwoje mamy dość ubogie, więc skupiamy się na konwersacji na temat naszego życia rodzinnego ;). Proponuje nam nocleg u siebie w kabinie, mamy wyjeżdżać około 3 rano, więc decydujemy się zostać.
26.07.2009 - okolice Aleksinac - Edirne
Dla ludzi wschodu czas to pojęcie względne - ostatecznie zamiast o 3 wyjeżdżamy około 5. Całkiem wyspani ruszamy dalej w drogę. Ja zostaje na tapczanie, więc na wygodę nie narzekam, bo jest prawie jak w kuszetce, albo nawet lepiej. Dojeżdżamy do granicy węgiersko-serbskiej, bierzemy swoje rzeczy i przechodzimy pieszo. Umówiliśmy się, że będziemy czekać za granicą, co trwa około 1,5h. Całą Bułgarię przejeżdżamy z wieloma przystankami, na których nasz Driver rozmawia ze swoimi 'Kollegen'. Co ciekawe, przez całą trasę za naszym samochodem lub przed jedzie czarna Alfa Romeo z przyciemnianymi szybami - podobno to też Kollegen. W Bułgarii jemy w jakiejś Tureckiej knajpie za 5Euro. Docieramy do granicy Tureckiej, którą przekraczamy pieszo. Jesteśmy umówieni z naszym Driverem tuż za granicą, przy pobliskiej stacji. Osobiście nie jestem przekonana do tego pomysłu, ale w końcu postanawiamy zaczekać. Rekompensatą za czekanie jest pierwszy w tej podróży prysznic za całe 5 Lei (ok 12zł=szaleństwo). Później siedzimy jeszcze na ławce przy pobliskiej knajpie i ja powoli zaczynam umierać z głodu. Plecak jeszcze pełny jedzenia, ale brak pieczywa, dlatego postanawiamy zapytać w tej knajpo-restauracji czy możemy kupić turecki chleb, który podają do dań. Nie chcą żadnych pieniędzy i jeszcze dostajemy herbatkę. Naszego Drivera ani widu ani słychu, więc idziemy się gdzieś rozbić.
Znów lekkie opóźnienie, bo z parkingu pod Budapesztem wyjeżdżamy dopiero koło 11. Tomek jedzie aż do Belgradu, ale na granicy odprawa mu zajmie około 2h, więc jedziemy z nim tylko do przejścia granicznego. Żegnamy się z Tomkiem i granice przekraczamy pieszo. Stoimy tuż za granicą z tabliczką Belgrad, ale mijają nas głównie wakacyjnie zapakowane samochody. W końcu zatrzymuje się tir i ku naszej wielkiej radości - z turecką rejestracją. Okazuje się, że jedzie aż do Istambułu, ale za 3h musi zatrzymać się na nocleg. Razem z Karolem zastanawiamy się czy łapać dalej, ale w końcu decydujemy się zostać razem z nim. Decyzja zdecydowanie dobra, bo mamy okazje doświadczyć niesamowitej tureckiej gościnności. Zostajemy zaproszeni na obiad, który przygotowuje nasz Driver, później na turecką herbatkę. Mimo wyraźniej bariery językowej jakoś się dogadujemy a ja mam szanse przypomnieć sobie mój niemiecki. Słownictwo obydwoje mamy dość ubogie, więc skupiamy się na konwersacji na temat naszego życia rodzinnego ;). Proponuje nam nocleg u siebie w kabinie, mamy wyjeżdżać około 3 rano, więc decydujemy się zostać.
26.07.2009 - okolice Aleksinac - Edirne
Dla ludzi wschodu czas to pojęcie względne - ostatecznie zamiast o 3 wyjeżdżamy około 5. Całkiem wyspani ruszamy dalej w drogę. Ja zostaje na tapczanie, więc na wygodę nie narzekam, bo jest prawie jak w kuszetce, albo nawet lepiej. Dojeżdżamy do granicy węgiersko-serbskiej, bierzemy swoje rzeczy i przechodzimy pieszo. Umówiliśmy się, że będziemy czekać za granicą, co trwa około 1,5h. Całą Bułgarię przejeżdżamy z wieloma przystankami, na których nasz Driver rozmawia ze swoimi 'Kollegen'. Co ciekawe, przez całą trasę za naszym samochodem lub przed jedzie czarna Alfa Romeo z przyciemnianymi szybami - podobno to też Kollegen. W Bułgarii jemy w jakiejś Tureckiej knajpie za 5Euro. Docieramy do granicy Tureckiej, którą przekraczamy pieszo. Jesteśmy umówieni z naszym Driverem tuż za granicą, przy pobliskiej stacji. Osobiście nie jestem przekonana do tego pomysłu, ale w końcu postanawiamy zaczekać. Rekompensatą za czekanie jest pierwszy w tej podróży prysznic za całe 5 Lei (ok 12zł=szaleństwo). Później siedzimy jeszcze na ławce przy pobliskiej knajpie i ja powoli zaczynam umierać z głodu. Plecak jeszcze pełny jedzenia, ale brak pieczywa, dlatego postanawiamy zapytać w tej knajpo-restauracji czy możemy kupić turecki chleb, który podają do dań. Nie chcą żadnych pieniędzy i jeszcze dostajemy herbatkę. Naszego Drivera ani widu ani słychu, więc idziemy się gdzieś rozbić.